Powoli zrobiłem pierwszy i
ostrożny krok. Zaraz potem usłyszałem cichy dźwięk, nie pewnie stawianej stopy
za sobą. Odwróciłem się szybko. Za mną stała mała dziewczynka. Żywa, mała
dziewczynka, która patrzyła na mnie dużymi różowymi oczami. Za nim się
zorientowałem podniosłem z ziemi szablę. Podszedłem i położyłem swoją dłoń na
jej główce. Moja lewa ręka poruszyła się gotowa do zamachu, który skończyłby
się odcięciem jej głowy, gdy ona… uśmiechnęła się. Zamknęła oczy, a jej usta
wykrzywiły się w górę, policzki leciutko poróżowiały. Broń wypadła mi z ręki, a
oczy rozszerzyły ze zdziwienia.
- C-co ty robisz? – Zapytałem
zaskoczony nim powstrzymałem te słowa. Dziewczynka spojrzała na mnie
zdezorientowanymi oczami. – Cz-czemu się uśmiechasz?
- Bo byłeś smutny – powiedziała
dziecięcym głosikiem.
- Smutny – powtórzyłem za nią jak
echo.
- Nie jesteś zły… prawda? –
Zapytała nie pewnie robiąc półkroku do tyłu.
- Nie jes… - zacząłem, ale nie
mogłem skończyć wypowiedzi. Byłem
nieposłuszny, uciekłem, zabiłem tych ludzi… i ja… nie jestem zły…? Czy ja… mogę
być… dobry? Pytałem sam siebie, ale odpowiedz nie chciała przyjść. Opadłem
na kolana. Zasłoniłem twarz rękami. Z oczu poleciały łzy. Po chwili poczułem
jak dziewczynka kładzie mi rękę na głowie.
- To nie Twoja wina - powiedziała
cichutko. Zabrałem dłonie i zobaczyłem, że mała kuca przede mną i niepewnie
znowu się uśmiecha. – To moja wina – powiedziała spuszczając wzrok – mówią, że
czerwone oczy przynoszą nieszczęścia. Ja mam różowe – pociągnęła nosem, a
chwilę później rozpłakała się całkowicie. Jakiś wewnętrzny odruch się we mnie
obudził i ostrożnie przytuliłem ją do siebie.
Jaka ona ciepła… jeśli są jeszcze osoby, jak ta dziewczynka to może…
nie jest na tym świecie tak źle? To takie… miłe? Przyjemne? Kogoś przytulić do
siebie.
Nie zmieniałem pozycji dopóki się
nie uspokoiła. Zajęło jej to dłuższą chwilę, ale nie narzekałem. Nie miałem na
co. Podobało mi się, że jest ktoś tak przyjazny obok mnie. Kiedy się odsunęła
spojrzała na mnie dziwnie przerażonym wzrokiem.
- Co się stało?
- Twoje serce – powiedziała
wystraszona – nie bije.
- To… tajemnica… kiedyś Ci powiem
– obiecałem, choć sam dokładnie nie wiedziałem, co mówię. Zachowywałem się tak
jak podpowiadała mi pamięć. Pamięć, która
prawdopodobnie nie jest moja. Usłyszałem własną myśl. – Jestem Fleeing, a
ty?
- Emi. (jap. uśmiech)
- Ładnie – powiedziałem, a po
chwili jakiś kobiecy głos rozległ się w uliczce obok.
- Emi? Emi? Gdzie jesteś? Emi?! –
Pytała kobieta. Zanim nas znalazła odsunąłem się od dziewczynki.
- Gdzie idziesz? – Zapytała smutna
dziewczynka łapiąc mnie za tył kurtki.
- Nie powinien mnie nikt widzieć –
powiedziałem spokojnie odwracając się do niej przodem. – Biegnij do mamy, bo
jeszcze pomyśli, że ty jesteś za coś odpowiedzialna. Idź do niej, ale nic o
mnie nie mów, dobrze? – Zapytałem patrząc w jej oczy. Nie wiem kiedy zdałem
sobie sprawę, że chce pozostać w
ukryciu. Emi tylko pokiwała głową i pobiegła w stronę głosu mamy. Zanim
zniknęła za zakrętem, odwróciła się w moją stronę.
- Nie znikniesz, prawda? Spotkamy
się, prawda? – Spytała z… nadzieją w głosie.
- Tak – powiedziałem szybko, a ona
zniknęła za zakrętem. – A może nie – dodałem po cichu.
Bezzwłocznie odszedłem stamtąd.
Nie odwracałem się za siebie. Słońce jeszcze świeciło, gdy oddaliłem się dość
daleko od miasta i tamtego miejsca. Znalazłem jakąś kałużę, która jeszcze nie
wyschła i obmyłem twarz oraz dłonie. Rozejrzałem się dookoła. Wokół mnie nie
było nic. Pusta przestrzeń. Jakieś pole. Chciałem się ukryć, ale nie miałem
gdzie. Żadnych drzew, czy wysokich
krzaków. Powoli podniosłem się na nogi i zawróciłem w kierunku miasta. Nadal
byłem daleko od niego, gdy zobaczyłem jakiś zniszczony, mały budynek.
Podchodząc bliżej zdałem sobie sprawę, że była to szopa. Szopa… czyli taki mały domek prawda? A skoro jest zniszczona… to chyba
nikt z niej już nie korzysta, więc mogę tutaj zostać… prawda? Pytałem sam
siebie. Delikatnie otworzyłem drzwi i wszedłem. Jedno, ciasne pomieszczenie.
Dwie zniszczone pułki, pod jedną ze ścian leżały stare i zniszczone worki.
Pewnie na jakieś ziarno, bo tuż za nimi stały zardzewiałe widły. Naprzeciw
drzwi było malutkie okienko, które oblepił kurz. Zamykając drzwi zauważyłem, że
zawiasy też są mocno zardzewiałe, jak i, że nagle stało się to jeszcze mniejszym
pomieszczeniem niż wcześniej. Usiadłem na starych workach i rozejrzałem się
uważniej. Musiałbym wymienić dwie deski w
dachu… przemyć okno, naprawić zawiasy… ale jestem taki zmęczony. Co się ze mną
dzisiaj działo? Czemu tych ludzi zabiłem? Zaatakowali mnie, a ja jestem
nieposłusznym… czym? Czym jestem? Chłopcem? Ale przecież naukowcy nazywali mnie
maszyną… i Emi, powiedziała coś o moim sercu… że nie bije… ale przecież słyszę
jakiś cichy stukot wewnątrz mnie… Emi… taka miła i ciepła… - powoli
zamykały mi się oczy – chcę ją znowu
zobaczyć… ale jestem tak przeraźliwie zmęczony…
***
Fabryka, centrum kontroli, 17:05
- Znaleźliśmy go – odezwał się
jeden z ludzi przy aparaturze. Obiekt o numerze KL-826 został zarejestrowany w
pobliskim mieście.
- Wysłać tam kilku naszych –
odezwał się dowódca – musimy go złapać. Zezwalam na użycie broni. Wyłączcie mi
to urządzenie, jeśli nie uda się złapać.
- Tak jest.
Kilka minut później
- Spójrzcie, broni się –
powiedział jeden z pracowników – zabił prawie całą grupę… straciliśmy kontakt –
powiedział, gdy na ekranie pojawiły się szumy.
- Pokażcie mi tę walkę – odezwał
się silny głos przywódcy.
Podkomendni bez słowa wykonali
rozkaz. Cofnęli taśmę z nagraniem. Już na początku szef kazał zatrzymać
projekcję. Był to moment zniszczenia czerwonej bransolety robota. Na usta
dowódcy wypłynął coś na kształt złośliwego uśmiechu.
- Idę na dół. Muszę się podłączyć
– powiedział wychodząc z Sali.
- Coś się stało? – Padło suche
pytanie zastępczyni.
- Ten obiekt… stracił
zabezpieczenie. Długo nie będziemy na niego czekać. – Odpowiedział znikając za
drzwiami prowadzącymi do laboratorium.
***
Nie wiem ile spałem. Ale pewnie
dość długo. Obudziłem się z czymś w rodzaju bólu głowy. Nadal miałem za dużo
pytań, a nie wiedziałem gdzie znajdę odpowiedz. Odkąd zniszczono moją
bransoletę nie czuję się do końca sobą. Zdaję sobie sprawę, że coś się zmieniło
wewnątrz mnie, ale… co? Postrzeganie świata? Nie, ten świat jest zniszczony.
Wyzbył się swojego piękna. Ludzie nie są ludźmi. Nie okazują, żadnych emocji,
uczuć… w momencie wymieniania ich wad przed oczami ukazywała mi się postać
mojej nowej znajomej. Emi przecież była jeszcze mała, uśmiechała się, była
miła… ale na jak długo? W moje
rozmyślania wkradł się złośliwy szept.
Ludzie dorastają, zmieniają się. Przecież jest ogromne prawdopodobieństwo, że
gdy stanie się osobą dorosłą zmieni się w tak samo bezduszną istotę, jak Ci
którzy mnie… stworzyli. Tak,
stworzyli. Przyznałem w duchu. Nie
mam już czego ukrywać. Nie jestem człowiekiem tylko maszyną. Stukot, który
słyszę to mój wewnętrzny mechanizm. Tylko… czemu go słyszę tak wyraźnie?
------------------------------------------------------------------------------------------------
Z przykrością stwierdzam, iż te opowiadanie kończę w następnym rozdziale. Jednakże pracuję już nad kolejną opowieścią, więc mam nadzieję, że i tamtą będziecie śledzić z przyjemnością :)
Jak zwykle czekam na opinię ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz