Moje szczęście z ucieczki nie
trwało długo. Nie miałem pojęcia, co robić. Jedyne, co wiedziałem, to to, że
muszę oddalić się od fabryki, jak najdalej. Kierowałem się w stronę ledwo
widocznych zabudowań. Sądziłem, że znajdę tam jakąś kryjówkę przed ściągającymi
mnie ludźmi. Jednak byłem okropnie zmęczony, więc nie liczyłem na to, że szybko
tam się dostanę. Dlatego rozglądałem się za jakimś drzewem albo krzakiem, ale w
pobliżu nie było niczego takiego. Jedyne i nikłe poczucie jakiegoś
bezpieczeństwa dawały mi długie cienie budynków fabryki. Biegłem nimi otoczony
tak szybko, jak tylko mogłem.
Jestem zbiegiem. Stałem się nie posłuszny. Oni już mnie nie chcą. Oni mnie spalą. – Powtarzałem w myślach, gdy tylko dochodziły mnie nawoływania ludzi.
Ludzi? Oni są ludźmi… więc ja czym? Nazwali mnie maszyną, ale ja czuję
to co oni. Czym ja jestem? Te pytania również nie chciały dać mi spokoju.
Do tej pory tego nie zauważałem, ale cały czas gdzieś w głębi dobrze
wiedziałem, że nie jesteśmy tacy sami. Tylko,
że skoro nie jestem człowiekiem, to czym? Maszyną. Ale jaką?
Znalazłem się już w połowie drogi do miasta, gdy znowu upadłem. Ciężko mi było się podnieść i każda próba wstania kończyła się kolejnym upadkiem. Koło mnie znajdowało się już kilka drzew, dlatego zebrałem się w sobie i wstałem, po czym chwiejnym krokiem podszedłem do najbliższego. Miało ono duży konar i dawało bardzo głęboki cień. Obszedłem je dookoła i znalazłem wnękę. Na tyle dużą, że mogłem się w niej schować. Nie tracąc czasu wszedłem do środka. Zamknąłem oczy.
Obudziły mnie promienie Słońca następnego dnia, które dotarło do najciemniejszego miejsca w mojej kryjówce. Zanim wyszedłem na zewnątrz dokładnie się wsłuchałem w otoczenie. Kilka ptaków śpiewało, gdzieś w pobliżu, szczeknięcie psa w oddali, ale żadnego odgłosu goniących mnie ludzi. Ostrożnie wychyliłem się na zewnątrz. Nie znalazłem nigdzie żadnych oznak pościgu, więc wyszedłem.
Koło mnie, w trawie szła sobie rodzinka jeży. Nie zwracały na mnie najmniejszej uwagi. Wyciągnąłem rękę do jednego, ale gdy dotknąłem szybko cofnąłem rękę. One kłują! Au. Oprócz bólu z maleńkiej ranki popłynęła cieniutka strużka czerwonego płynu. Krew, podpowiedział mi umysł. Rozejrzałem się dokładniej dookoła. Byłem dość daleko od fabryki, gdzie mieszkałem, a dość blisko miasta. Nie zastanawiałem się długo, co robić. W końcu skierowałem się w kierunku zbiorowiska ludzi. W kierunku świata, który chciałem poznać.
***
W mieście widziałem mnóstwo
budynków. Te wysokie całe były ze szkła, a niższe zbudowane ze stali miały
szary kolor. Jednak domy na obrzeżach zostały stworzone z betonu.
Nie było chwili, abym patrzył tylko przed siebie. Prawie przez całą drogę z wielkim zaciekawieniem spoglądałem do wnętrz budynków. W jednym ludzie kupowali jedzenie, w następnym ubrania, gdzieś indziej odbierali ubiór, w innych buty, w jednych zostawali, aby coś zjeść. Pomimo dużego tłumu panowała dziwnego rodzaju pustka. Głosy osób rozmawiających między sobą były oschłe. Żadnych emocji w ich tonie, ani choćby na twarzach. W dodatku nikt nie patrzył na nikogo. Wszyscy wpatrzeni w wyświetlane mini ekrany, albo przed siebie. Każdy posiadał puste oczy.
Coś wewnątrz mnie krzyczało, że
nie powinno tak być. Zgadzałem się z tym w zupełności, ale nie zastanawiałem
się wtedy nad tym.
Jakiś czas później zacząłem się nudzić. Idąc ulicą podkopywałem kamyki leżące na drodze. W takim stanie wróciły do mnie ponure rozmyślania. Chciałem się pozbyć tego niemiłego uczucia w piersi, które oznaczało niepewność, dlatego podszedłem do kilku osób i zapytałem czemu się nie uśmiechną. Jednakże, gdy zadałem komukolwiek pytanie odpowiadała mi głucha cisza i nieprzyjemne spojrzenia. Każdy z nich spoglądał na mnie swoimi pustymi oczami, jak na jakieś dziwo. Traktowali mnie jak powietrze. Zachowywali się tak, jakbym nic nie mówił.
Stanąłem bezradnie na środku ulicy i z rozpaczą w oczach rozglądałem się po ludziach. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. W końcu nie wytrzymałem i zamykając oczy wbiegłem w jakąś uliczkę. Biegłem tak długo, aż w pewnym momencie źle postawiłem stopę i upadłem. Okazało się, że wdepnąłem w kałużę, w którą również wpadłem. Nie przejąłem się tym. Podniosłem się na rękach i spojrzałem na swoje odbicie. Potargane jasne włosy, lekko przybrudzone ubranie oraz smutne oczy. Z tym smutkiem patrzyłem na własne odbicie. O co im chodzi? Coś się stało? Zrobiłem coś nie tak? Pytałem sam siebie, a moje odbicie spoglądało na mnie tym samym bezradnym spojrzeniem. Ja przecież chciałem tylko… Moje rozmyślania przerwał głośny odgłos syreny. Coś kazało mi uciekać, więc podniosłem się z ziemi i znowu zacząłem biec. Nie patrzyłem na drogę. Raz jednym, raz drugim rękawem przecierałem oczy. Nie zauważyłem, gdy na nowo znalazłem się w uliczce prowadzącej do miasta.
Byłem już zmęczony długim biegiem, więc oparłem się ręką o ścianę. Podnosząc wzrok zobaczyłem grupę ludzi stojących w półkolu. Ich puste oczy wpatrywały się we mnie. Nie wiedziałem, co robić, a wtedy osoby z pistoletami zaczęły strzelać w moim kierunku. Odruchowo się zasłoniłem rękami. Po chwili nabój trafił w moją bransoletę, która się rozsypała. Poczułem, jak coś pęka, jak znika jakieś wewnętrzne ograniczenie. Zanim zdałem sobie sprawę miałem w dłoni pistolet i jeden z napastników leżał nieprzytomny na ziemi. Wywiązała się walka. Robiłem unik, aby po chwili strzelić w najbliższego napastnika, potem brałem jego broń i atakowałem kolejnych. Nie zdawałem sobie sprawy z tego co robię. Ocknąłem się dopiero, gdy zabiłem ostatniego z napastników. Podniosłem się z ziemi i przetarłem twarz rękawem. Zostały na nim ślady krwi. Ludzkiej krwi. Zabiłem tych ludzi. Ja jestem… porzuciłem te rozmyślania. To czy pogodzę się z tym co zrobiłem, czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia. Nie sprawi to, że oni wstaną, jak i nie wymaże to one świeżych wspomnień.
Z drugiej strony, nie mam czego żałować skoro ten świat został tak bardzo wynaturzony.
Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz