Minęło już kilka dni od mojego pierwszego
spotkania z Emi. Od tamtej pory jej nie widuję. Nie chodzę do miasta. Najdalej,
gdzie się zapuszczam to jego obrzeża, a i tak nie byłem tam dłużej niż kilka
minut. Przez przypadek usłyszałem informacje, że mnie poszukują. Od tamtego
czasu nie mam czego tam szukać. Chyba, że zguby. Za nic w świecie nie chcę
wracać do fabryki.
Dzisiaj również zaryzykowałem i
postanowiłem zobaczyć, jak wygląda pobliskie osiedle. Znajdowały się tam same
domki jednorodzinne. Jednak było to na obrzeżach miasta, więc ryzykowałam o
wiele bardziej niż w centrum. Przecież łatwo rozpoznać nie tutejszego, gdy
wszyscy znają się nawzajem.
Ostrożnie podszedłem do pierwszych
budynków. Kryłem się w cieniach pobliskich drzew, które na moje szczęście tam
rosły. Przechodziłem z cienia do cienia nasłuchiwałem i obserwowałem życie
tamtejszych ludzi. Niestety nie różniło się ono od tego w centrum. Ludzie jeśli
byli na dworze to tylko siedzieli, jak posągi. Nikt się nie bawił za wyjątkiem…
Emi, którą zauważyłem w jednym z ogrodów. Trzymała w ręce jakąś książkę i
czytała na głos. Obserwowałem ją przez jakiś czas zza drzewa. Nie byłem pewny,
czy mogłem do niej podejść. Cień drzewa dawał mi duże poczucie bezpieczeństwa.
Siedziałem tam przez chwilę, aż w pewnej chwili dziewczynka podniosła się z
ziemi i wróciła do domu.
Następnego dnia również tam
poszedłem i następnego, i jeszcze następnego. Wracałem w tamto miejsce przez
cały tydzień. Coś mi mówiło, że nie powinienem tego robić, ale nikt mnie tu jeszcze nie znalazł. Dzięki
temu, że przychodziłem tu dzień w dzień zdążyłem już zauważyć pewne rutynowe
czynności ludzi. Gdy słońce jest w najwyższym punkcie jedzą razem przy dużym
stole, to samo robią, gdy zbliża się wieczór. Pomiędzy posiłkami wychodzą z
domów, prawdopodobnie do miasta, albo siedzą w ogrodzie bądź zajmują się domem.
Pewnego razu usiadłem pod drzewem
twarzą zwrócony w stronę ogródka Emi. Nie była bardzo daleko ode mnie, a jednak
na tyle daleko, że bałem się ją zawołać. Włosy miała związane w dwa kucyki przy
pomocy dwóch różowych kokard, a na sobie miała granatową sukienkę z białym
fartuszkiem z przodu. Nie zwracała uwagi na otoczenie, tylko siedziała oparta o
krzak i czytała. Zmieniając pozycję złamałem jedną z gałęzi leżących na ziemi.
Odgłos pękania nie był donośny, jednak na tyle głośny, że usłyszała. Podniosła
wzrok znad książki i zobaczyła mnie. Szeroko się uśmiechnęła, a następnie
prawie biegiem podeszła do płotu. Również się do niej przybliżyłem.
- Fleeing! – Powiedziała ucieszona
zza ogrodzenia.
- Cześć – przywitałem się
spokojnie.
- Czemu tak późno? – Zapytała lekko
naburmuszona.
- Jakby to powiedzieć…
- Fleeing, popatrz co mam! –
Przerwała mi zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć. – Mama mi kupiła taką
książeczkę! Popatrz ile tu obrazków!
Nie próbowała mnie słuchać. Jej
dziecinna uwaga była skupiona na tym, że ma nową zabawkę, którą chce się ze mną
podzielić. I tak przez kilka dni chwaliła mi się przez płot wszystkim, czym
tylko mogła. Lalkami, książkami, ubraniami… była przy tym taka radosna, że nie
odrywałem od niej wzroku. Słuchałem, co mówi, a wszystkie uczucia odczuwałem
tak samo, jak ona. Żegnaliśmy się, gdy tylko słońce zachodziło, a wracałem do
niej krótko po tym, jak słońce znajdowało się w zenicie.
Lata mijały i Emi dostawała więcej
swobody. Nie rozmawialiśmy tylko przez płot. Na początku było to rzadkie, aż z
czasem, prawie każdy dzień spotkania spędzaliśmy na wędrówkach po okolicy.
Siedzieliśmy pod wieloma drzewami, na wielu łąkach i rozmawialiśmy. Zwierzała
mi się ze wszystkiego. Za każdym razem wydawała się być coraz swobodniejsza w
moim towarzystwie. Nie poruszaliśmy żadnego tematu związanego z moim
pochodzeniem. Opowiadała mi o tym, czego uczy się w szkole, co robi ze
znajomymi. Kogo lubi i za co, a kogo nie. Nauczyła mnie pisać i czytać. W
letnie noce, gdy udało jej się wymknąć oglądaliśmy gwiazdy i szukaliśmy znanych
nam kształtów. Miło spędzaliśmy razem czas, ale wszystko co dobre kiedyś się
kończy. Beztroskie dni nie trwają w nieskończoność.
Za każdym razem, gdy się
żegnaliśmy i sam wracałem po zmroku do swojego miejsca zamieszkania - starej
szopy, którą prowizorycznie naprawiłem - czułem się coraz bardziej zmęczony. Z
każdym kolejnym miesiącem czułem się coraz gorzej. Mój mechanizm niebezpiecznie
przyśpieszał, gdy była obok, a gdy zostawałem sam zbyt szybko się uspokajał. Coraz
rzadziej spałem. A jak zasnąłem, to budziłem się co najmniej tydzień później.
Nie umiałem odkryć przyczyny, mojego złego stanu.
Pewnego dnia na światło dzienne
wyszła okrutna prawda.
Nic nie zapowiadało złych wieści.
Było ciepłe, jesienne popołudnie. Jak co dzień szliśmy ścieżką przez las.
Zmierzaliśmy do naszego ulubionego miejsca. Był to średniej wielkości pagórek,
na którym rosło jedno drzewo. Jego olbrzymia korona rzucała bardzo dużo cienia,
mieliśmy stamtąd widok na całe miasto. Jeśli ktoś byłby dociekliwy to mógłby
nawet zauważyć z tego miejsca komin fabryki, z której uciekłem.
Całą drogę Emi mówiła o zajęciach
z inżynierii, które ogromnie jej się spodobały. W kółko mówiła o różnego
rodzaju przewodach, sposobach ich łączenia, rozcinania i tym podobnych
sprawach. Z wielką ciekawością ją słuchałem. W pewnym momencie złapałem się na
tym, że zaczynałem się zastanawiać nad własną budową.
Już zdążyłem się pogodzić z tym,
że jestem maszyną i że moja towarzyszka o tym nie wie. Jednak w pewnym momencie
urwała wypowiedź i zaczęła ciężko oddychać. Wystraszony podszedłem do niej.
- Wszystko w porządku?
- T-tak, nic mi nie jest Fleeing.
Tak… czasami mam… to nic poważnego…
- Jesteś pewna? Może powinnaś wrócić...
- Nie, nie muszę – powiedziała
pewniej – po prostu narzuciliśmy bardzo szybkie tempo – uśmiechnęła się lekko,
ale widziałem w nim te nutki fałszu. Jak z otwartej księgi wyczytałem: coś tam mi dolega, ale się tym nie przejmuj.
- Nie kłam – powiedziałem
półszeptem. – Wracasz do domu. Nie chce, aby coś ci się stało.
- Niech będzie – poddała się.
Wracaliśmy w ciszy, która nie była
w naszym zwyczaju. Czułem odrobinę smutku, że ją do tego zmuszam, ale nie
byłbym w stanie udzielić jej jakiejkolwiek pomocy. Nie mówiąc o tym, że nie
mógłbym pójść do miasta i zwrócić się tam do kogoś o pomoc dla niej. Nadal mnie
szukano choć nie była to tak głośna sprawa, jak kilka lat temu.
Kiedy zatrzymaliśmy się pod jej
domem. Emi zawahała się przed otwarciem furtki. Stanęła do mnie przodem i w jej
oczach ujrzałem strach, kryty głęboko w sobie.
- Fleeing… mógłbyś wejść ze mną? –
Zapytała niepewnie. – Nikogo nie ma, więc nie musisz się niczego bać… rodzice
pojechali na jakąś wycieczkę, a ja chciałabym jeszcze z Tobą porozmawiać.
- Dobrze – zgodziłem się, od razu.
Wchodząc do jej domu zwróciłem
uwagę na zdjęcia wiszące na ścianach. Były tam osoby, które… poznawałem. Twarz
mężczyzny o brązowych oczach i jasnych włosach oraz ruda kobieta o tęczówkach
tego samego koloru co Emi… to jej rodzice
– przemknęło mi przez chwilę. Skąd ich
znam? Przez dłuższą chwilę się zastanawiałem nad tym. W międzyczasie
zostałem zaprowadzony do jej pokoju. Dziewczyna ściągnęła swój sweter i bez
zmieniania reszty garderoby weszła do łóżka. Usiadłem na krześle stojącym obok.
Nie patrzyła na mnie. Swój wzrok skupiła na widoku z okna i widać było po niej,
że również nad czymś rozmyśla. Ja po paru minutach znalazłem odpowiedz na swoje
pytanie. Wiedziałem już skąd znam tych ludzi. Owa wiadomość mnie nie cieszyła.
- Hej, Fleeing… pamiętasz, jak się
spotkaliśmy? – Zapytała nadal ze wzrokiem wbitym w szybę.
- Tak.
- Wiesz... na początku się
wystraszyłam, ale jak zobaczyłam twój smutny wzrok… - przymknęła na chwilę
oczy, a gdy je otworzyła patrzyła prosto na mnie. – Nadal go czasem masz. Do
dzisiaj jestem ciekawa… czemu to zrobiłeś?
- Ja… broniłem się – powiedziałem
lekko przybity – chcieli mnie zabić. Widzisz Emi, ja… nie jestem dobry.
- Nie rozumiem… zawsze jesteś miły
dla mnie. Przyjemnie spędzam czas z tobą i jako jedyny nie uważasz mnie za
wyrzutka – powiedziała zakrywając się kołdrą.
- O czym ty mówisz? – Zapytałem,
choć w głębi duszy znałem odpowiedź. Słyszałem głos, który mówił rzeczy,
których nie chciałem słyszeć. O których nie mam zamiaru myśleć.
- Wszyscy moi znajomi i cała moja
rodzina chodzą do kliniki. Mnie nie wolno. Nie byłam tam już od ponad
dziesięciu lat. Boją się mnie i jednocześnie czują odrazę. Jakbym była kimś
złym – pociągnęła nosem – rzadko ze mną rozmawiają. A rodzice najchętniej
zamknęliby mnie w domu i nigdzie nie wypuszczali. – Jej oddech przyspieszył, a
twarz się zarumieniła.
- Spokojnie – odparłem kładąc
swoją dłoń na jej czole. Było ciepłe, za ciepłe. Emi dostawała gorączki. –
Jesteś chora?
- Nie wiem – przyznała uciekając
wzrokiem – od czasu do czasu źle się czuję. Ale zawsze mi to przechodzi. Nie
poddam się tak łatwo. Znalazłam w końcu swoją drogę, wiesz? – Powiedziała z
uśmiechem na ustach.
- Jaką?
- Zostanę panią naukowiec i będę
pracować w klinice. Będę pomagać przy aparaturze. Dzięki temu zmniejszy się
ilość takich osób jak ja. Pomogę usprawnić maszyny, aby mogły się dostosować do
każdego… Fleeing, wszystko okej? – Zapytała, gdy zabrałem od niej rękę jak
oparzony.
Oboje patrzyliśmy na siebie
wystraszonym wzrokiem. Ona, nie wiedziała czemu tak ostro zareagowałem. Był to
strach wywołany niepewnością. Natomiast mój był spowodowany złymi
wspomnieniami. Okropnymi przeżyciami. Spuściłem wzrok. Jak Emi może chcieć być
jedną z nich? Jedną z setek, a może nawet tysiąca osób w białych kitlach? Jak
może chcieć dawać sztuczną nadzieję? Jak może chcieć stać się bezduszną istotą,
gdy może się uśmiechać?
- Fleeing… wszystko gra? –
ponowiła pytanie. W odpowiedzi wziąłem głębszy oddech.
- Nie… nie do końca – powiedziałem
– powiedz mi, co rozumiesz przez słowo „maszyny”?
- Nie rozumiem… co prawda sama do
końca nie wiem – przyznała zmieszana – ale pewnie w jakiś pojemnikach
przechowują zabrane emocje. Bo przecież trzeba gdzieś je gromadzić prawda?
Skoro nasze ciała tego nie mogą udźwignąć.
- Emi… - zacząłem patrząc na jej
twarz – nie wiesz o czym mówisz – powiedziałem ze smutkiem. Poczułem jak coś
wewnątrz mnie się porusza. Mój umysł, czy może raczej program znalazł tego
źródło, ale nie przejmowałem się tym w tej chwili. Nie ważne, co mi będzie nie
chcę pozwolić… Emi nie stanie się naukowcem. – Nie masz o niczym pojęcia.
- Byłeś tam? Pracowałeś w klinice?
– Pytała podekscytowana.
- Nie… nie do końca… - wyciągnąłem
z kieszeni swoją bransoletę, która została zniszczona przy naszym pierwszym spotkaniu. Największy kawałek z moim numerem identyfikacyjnym udało mi się zabrać z tamtego miejsca. Trzymając owy przedmiot w jednej dłoni, a jej rękę w
drugiej poczułem, jak emocje dziewczyny, przechodzą do mnie. Zrozumiałem wtedy
wszystko. Wszystkie moje niepewności się rozwiały. Jednocześnie zacząłem czuć
się coraz gorzej. – Czujesz się już lepiej?
- Tak coraz lepiej… co zrobiłeś?
- Nic, wielkiego – powiedziałem
przygaszony puszczając jej dłoń.
- Fleeing… jesteś dla mnie zagadką
wiesz? Powiedz mi coś o sobie, proszę – powiedziała cicho zaczynała zasypiać.
- Zacznę od tego, że nie jesteśmy
tacy sami, Emi. Ja jestem… maszyną. Jestem robotem, stworzonym w fabryce.
Jestem pojemnikiem na uczucia – spojrzała na mnie niedowierzającymi oczami.
- Żartujesz prawda? Nie możesz
być… rzeczą – dziewczyna była na granicy płaczu – kłamiesz, Fleeing.
- Przykro mi, że jesteś w takim
stanie – powiedziałem szczerze. Przyłożyłem swoje czoło do jej. Patrzyliśmy sobie w oczy. – To moja wina, ale
teraz powinnaś iść spać. I nie martw się, rano będziesz się już czuć całkiem
zdrowa.
- Co chcesz zrobić? – Spytała, nie
powstrzymywała łez.
- Nic, zostanę tutaj póki nie
wyzdrowiejesz i będę Cię trzymał za rękę. Jak powinno się robić z dziećmi,
prawda?
- Fleeing… nie znikniesz, prawda?
Zobaczymy się jeszcze, co nie?
- Tak – powiedziałem pierwszy raz
się uśmiechając. Emi niepewnie zamknęła oczy, a po chwili zasnęła.
Delikatnie dotknąłem jej twarzy.
- Jesteś taka ciepła Emi… proszę
nie zmieniaj się. To moje jedyne i ostatnie życzenie.
Podszedłem do jej biurka
znajdującego się tuż obok. Na pulpicie leżał ciemnoniebieski zeszyt i długopis.
Wziąłem je w dłonie i usiadłem znowu na krześle przy łóżku. Założyłem na prawą
rękę bransoletę po czym chwyciłem jej dłoń. Lewą zacząłem pisać w zeszycie od
Emi. Pisałem wszystko, co wiedziałem. Każdą myśl jaką chciałem się z nią
podzielić. Pisałem tak do dwunastej w nocy. Ani na chwilę nie przestawałem. Aż
w końcu, długopis wypadł mi z ręki, a zeszyt zsunął się z kolan na podłogę.
Przez cały czas towarzyszył mi głośny stukot w piersi, który najpierw przybrał
na sile, a później zwalniał i stawał się coraz mniej regularny. W chwili
wybijania północy, zamknąłem oczy. Dźwięk mojego mechanizmu zanikł. Nie
słyszałem nic. Otoczyła mnie ciemność, identyczna jak na samym początku mojego
istnienia.
***
Następny ranek, jak co dzień przywitał
świergot ptaków. Emi swoim zwyczajem wstała niedługo po nich. Była niedziela.
Więc leniwie podniosła się z łóżka. Przewracając się na drugi bok poczuła, jak
coś puszcza jej lewą dłoń. Usiadła na łóżku. Zanim odwróciła się w stronę okna
usłyszała kroki rodziców na schodach. Niedługo potem weszli do pokoju.
Dziewczynka bardzo lekko, prawie
nie zauważalnie się do nich uśmiechnęła, ale na ich twarzach zamiast
obojętności zobaczyła głęboko tłumioną wściekłość.
- Co ten chłopak tutaj robi, Emi?
– Zapytała matka.
- Wiedziałem, że będą z Tobą
kłopoty – powiedział ojciec.
Dziewczyna ze spokojem odwróciła
się przodem do okna. Na krześle zobaczyła nie ruchomą postać blondwłosego
chłopaka w ciemnogranatowym ubraniu. Chwilę zajęło jej odnalezienie
odpowiednich wspomnień w głowie. Jednak zanim to się stało do śpiącego podszedł
ojciec.
- Co zrobić z nim – ostatnie słowo
rzucił jak obelgę – nie znam nikogo, kto by nosił taki strój… A co to za
bransoleta? – Zaciekawił się mężczyzna.
Emi szybko podeszła do ojca,
prawie go odpychając złapała w obie dłonie twarz blondyna. Delikatnie ją
podniosła. Wydała jej się ona strasznie ciężka. Zbyt ciężka. Przyłożyła rękę do
jego klatki piersiowej… i nic. Potrząsnęła nim chwile. Nie zareagował. Emi
osunęła się na ziemię. Oczy się zaszkliły. Doskonale wiedziała, że takie
potrząsanie powinno go obudzić. Robiła to już wiele razy przez te dziesięć lat.
Ale tym razem to nie pomogło i zdała sobie sprawę, że już nic nie pomoże. Na
podłogę spłynęły pierwsze łzy.
- KL-826 Fleeing – przeczytał na
głos ojciec Emi – co tutaj robiła ta zbiegła rzecz? Trzeba natychmiast, odesłać
TO do fabryki. Nie potrzebujemy śmieci w domu. – Odparł biorąc zepsutą maszynę
na ręce. – Jadę tam od razu. Za niedługo wrócę.
- Dobrze kochanie, to bardzo
słuszna decyzja – odpowiedziała obojętnie matka Emi wychodząc z pokoju.
Dziewczyna się nie odezwała.
Otarła rękawem sukienki oczy, a potem sięgnęła po zeszyt leżący u jej stóp.
Kawałeczek dalej leżał jeden z jej długopisów. Wstała na odrętwiałych nogach i
usiadła na łóżku. Zeszyt otworzył się na ostatniej stronie. W tym miejscu
znajdowało się kilka zdań nakreślonych starannym pismem.
Mam nadzieję, że zawarłem tu wszystko, co
chciałem.
Przepraszam za wszystko.
Nie zmieniaj się, proszę.
Twój robot,
Fleeing
Emi bez słowa, przytuliła mocno do
piersi zeszyt i z płaczem opadła na poduszki.
--------------------------------------------------------------------------------------
I tak oto kończy się nasza przygoda z Fleeingiem. Mam nadzieję, że mnie nie pozabijacie *chowa się pod biurkiem*
Jak zwykle czekam na wasze komentarze.
Ty nie wiesz co zrobiłaś! Doprowadziłaś mnie do łez ;_; ja go tak polubiłam! Nie chcę tak! :c Te opowiadanie było naprawdę ciekawe, mogłaś jakoś dłużej je pociągnąć :D
OdpowiedzUsuń